Debiut na ‚ironie’ – zwycięstwo umysłu nad ciałem

1024 681 Endure

Droga Marcina do ukończenia Ironman’a była wyjątkowa. I nie chodzi jedynie o przebieg zawodów, ale także kilkumiesięczne przygotowania. Poważny sprawdzian dla ciała i ducha. A po drodze wiele przeszkód. Niektóre krytyczne. Historia Marcina to potężna dawką inspiracji i motywacji. A wszystko widziane okiem trenera. Sprawozdanie poparte liczbami.

Marcin od początku był członkiem Toruńskiego Klubu Triathlonowego. Trenował sumiennie, jednak zbytnio nie wyróżniał się od swoich kolegów.  Raczej nie był czołowym zawodnikiem w swojej kategorii wiekowej. Próbował współpracować indywidualnie z kilkoma trenerami. Z żadnym jednak współpraca się zbytnio nie układała. Z najdłuższych dystansów na zawodach ukończył „połówkę” oraz półmaraton biegowy. Poznał możliwości organizmu i rozsądnie stwierdził, że przyszedł czas na Ironman’a. Od grudnia 2015 rozpoczęliśmy przygotowania do startu na pełnym dystansie. Zawody w sierpniu 2016. Wyzwanie duże.

Obawy przed wyzwaniem

Zawodnik nie miał dłuższego stażu w żądnej z dyscyplin. Sport uprawiał rekreacyjnie, a jego przygoda z triathlonem była krótka. Nie można było powiedzieć, że w czymś miał przewagę lub się wyróżniał. Przeciwnie. Pływanie? Sporo do poprawy. Obawy spore! Jednak obaj zachowywaliśmy spokój.

Do startu na pełnym dystansie trzeba „dojrzeć”

Poważne komplikacje w planie

Zgodnie z zasadą progresji obciążeń i adaptacji pierwszy mezocykl był wdrożeniowy. Chodziło jedynie o to, by wejść w systematyczny trening. Marcin w codziennym życiu nie różni się zbytnio od statystycznego age grouper’a. Praca w pełnym wymiarze, rodzina, dom. Trening tylko w czasie wolnym. Pierwszy miesiąc przygotowań do sezonu według założeń. Jednak w styczniu zaczęły się komplikacje. Pojawiła się choroba, zwykłe przeziębienie. Kiedy wydawało się, że Marcin będzie już wracał do treningu, nastąpił nawrót niepokojących objawów. Po konsultacjach z lekarzem, badaniach krwi okazało się, że doszło do groźnej anemii. Poziom żelaza w organizmie spadł drastycznie. Nie miał siły wstać z łóżka.

– Od dziś zaczynam brać codziennie bardzo dużą dawkę żelaza – pisał Marcin. – Jeżeli będę się dobrze czuł to po dwóch tygodniach mogę powoli wznawiać treningi. Na razie pierwszy raz od 2 tygodni zrobiłem 40-sto minutowy spacer. Spory wysiłek. Ciągle jestem słaby, ale myślę, że powoli się podniosę. Nigdy tak się nie czułem.

Tak więc o treningu nie było mowy. Zaczął się luty, a lekarze diagnozowali co najmniej miesięczną kurację. Wiadomo, zdrowie jest najważniejsze. Temat debiutu w Ironmanie zaplanowanego na sierpień został zawieszony.

Powrót do życia

Stosując się do zaleceń lekarskich, leczenie przebiegało pomyślnie. W marcu dostaliśmy zielone światło na powrót do treningów. Trzeba było zacząć praktycznie od początku. Trzy tygodnie bez treningu, a wcześniej nie było zbudowanej dobrej „bazy”. Przedstawia to poniższy wykres, gdzie mikrocykle numerowane są według tygodni roku.

Rysunek 1 – ogólne obciążenia treningowe w przygotowaniach do startu głównego

Powrót do treningu był zachowawczy. Pierwsze treningi to były wręcz spacery, później marszobiegi. Cel w tamtym okresie to odzyskanie sił. Te stopniowo wracały. W marcu pojawiły się pierwsze akcenty na treningach. Rozpoczęliśmy pracę nad trzema dyscyplinami. Marcin rozkręcał się, a o chorobie zapominaliśmy. W kwietniu obciążenia tygodniowe zaczęły rosnąc do 12h. Ze względu na codzienne obowiązki trudno było poświęcić więcej czasu. Nie chcieliśmy zachwiać balansu między treningiem, pracą zawodową, rodziną i odpoczynkiem. Okres treningowy w maju to już pełna specjalizacja do triathlonów na dystansach długich. Nie oznaczało to zwiększenia czasu treningu, ale rodzaju zadań. W czerwcu Marcin ukończył połówkę w Suszu. W trudnych warunkach, upale niemalże wyrównał rekord na 5h42’. A to nie była pełnia formy. Start treningowy. Wówczas było już pewne. Nie odpuszczamy ataku na Ironmana. Pozostały dwa miesiące.

Druga szansa

To właśnie od tego momentu w treningu nastąpiła specjalizacja do startu na pełnym dystansie. Nie był to skok z 10h/tydz. na 20h/tydz. Nie było takiej możliwości. Szczytowe obciążenia to 14-15h/tydz. Mikrocykli powyżej 13h było zaledwie pięć. Oczywiście nie brakowało długich treningów, ale też nie było ich zbędnie dużo. Celem było adaptacja względem możliwości, nie kumulacja jak największej liczby godzin, kilometrów. Zrealizowany był tylko jeden trening kolarski na niecałe 4h. Bieg też tylko raz 1h51’. Reszta dłuższych treningów trwała znacznie krócej – rower maks. do 3h. Bieg do 1h30’.

Trening przebiegał według założeń. Bez kryzysów, bez większych komplikacji. Systematycznie i sumiennie. Starty kontrolne raczej to potwierdzały. Debiut na pełnym dystansie zbliżał się i rozpoczynając tydzień startowy pozostał już tylko tapering. W treningu zostało zrobione wszystko co było można, wykorzystując to co było można.

Najważniejszy start w roku zbliżał się nieuchronnie

Dzień (tydzień) próby

Opis przebiegu tygodnia startowego to temat na osobny artykuł. Pech to zbyt delikatnie powiedziane. To była raczej długa seria niefortunnych zdarzeń. Jakby wszystko sprzeciwiło się przeciwko Marcinowi. Z najbardziej „ciekawych” przygód można wymienić: rozbicie palca u nogi, spóźnienie się na prom do Szwecji, nie zabranie pianki neoprenowej do bagażu, problem z rowerem, który jeździł jak na ostrym kole, problemy żołądkowe… Można by jeszcze dodać kilka spraw. A to wszystko na kilka dni, godzin przed najważniejszym startem w roku. Szczęśliwie udało się pokonać wszystkie problemy, ale kosztowało Marcina to wiele stresu… i pieniędzy. Gdyby nie pomoc małżonki, która wspólnie z nim przechodziła to wszystko, raczej nie doszło by do szczęśliwego końca historii. Ostatni etap przygody zakończył się sukcesem. Marcin w czasie 11h53’37” pokonał dystans Ironman. I to w dobrym stylu, bez kryzysów czy zwątpień. Z ogromną satysfakcją na mecie.

Zasłużona nagroda

Trzeba przyznać, że Marcin przeszedł wiele prób zanim wystartował na pełnym dystansie. Odbudował organizm z dużego załamania, trenował mądrze z dostosowaniem do możliwości, zachował spokój w najbardziej „gorącym” okresie przedstartowym. Pomógł mu spokój, wiara w możliwości i ufność w trenera. Sam nie wiem, czy nie załamałbym się po tak długiej chorobie jak ta u Marcina w lutym. Nie wiem jak zachowałbym się w obliczu takich zdarzeń jak te w tygodniu startowym. To jest prawdziwy przykład, że nic nie jest niemożliwe. Trzeba walczyć do końca. A zwróćmy uwagę, że nie trzeba wyrabiać niesamowitych liczby godzin treningu, aby ukończyć Ironmana. Marcin nie trenował więcej od kolegów, jednak zachwycił ich swoim wynikiem. Potwierdza to, że jakość i trening na własne możliwości jest ważniejsza od ilości. Poza tym pierwszy maraton przebiegł podczas Ironmana. Bezpośrednio po swojej najdłuższej jeździe na rowerze.

– Przygotowania do IM były dla moich bliskich i mnie dość wymagające. Same zawody to już prawdziwa przygoda, której życzę każdemu czytelnikowi. Tomkowi dziękuję za wsparcie, które czułem cały czas. Liczę, że następne cele triathlonowe zrealizuję ze wsparciem jeszcze większego grona zapaleńców – powiedział Marcin już po zawodach.

– Przygotowania do IM były dla moich bliskich i mnie dość wymagające. Same zawody to już prawdziwa przygoda, której życzę każdemu czytelnikowi. Tomkowi dziękuję za wsparcie, które czułem cały czas. Liczę, że następne cele triathlonowe zrealizuję ze wsparciem jeszcze większego grona zapaleńców – powiedział Marcin już po zawodach.

Chwila warta wielomiesięcznych wysiłków

Przygoda trwa dalej

Nasza współpraca z Marcinem ma kolejny etap. Teraz, kiedy nie jesteśmy już obciążeni przygotowaniami do Ironman’a, postawiliśmy cel – poprawę ograniczeń w pływaniu. Wbrew pozorom to kolejne duże wyzwanie. Znów ufność w metody stosowane przez trenera oraz systematyczna praca zaowocowały. Z poziomu 2’30-2’40” na 100 m kraulem (!), i to z dużym wysiłkiem, w trakcie zimy Marcin poprawił się na ok. 2’/100m. Można by powiedzieć, że obalony został kolejny mit o zdolnościach w pływaniu. Pokazuje to również, że ukończenie Ironmana nie spowodowało osłabienia organizmu czy wypalenia psychicznego. Po okresie przejściowym Marcin trenuje z determinacją i osiąga kolejne postępy. Niech to będzie inspiracja dla tych, którzy zastanawiają się nad własnymi planami startowymi, własnymi możliwościami, wiarą w siebie. Praca nad umysłem jest równie ważna jak nad ciałem. Ograniczenia istnieją tylko w naszych głowach.

Tomasz Spaleniak

W podziękowaniu za wsparcie najbliższej osoby