Norseman – zwycięstwo nad przeciwnościami

960 720 Endure

Norseman to słynne zawody triathlonowe w Norwegii. Zmagania na dystansie klasycznym (3.8km pływania, 180km jazdy na rowerze, 42.2km biegu) w odmianie ekstremalnej. Zawodnicy muszą zmierzyć się z trudną trasą, na której jest do pokonania 5500 metrów przewyższenia. Ponadto warunki na trasie są wietrzne, a co za tym idzie jest zimno. Meta znajduje się na szczycie góry, po której trzeba wspinać się po skalistej nawierzchni. Część finisherów wyróżnia się specjalną czarną koszulką. Tylko pierwszych 140-ciu zawodników, którzy po 32.5 km biegu nie przekroczą limitu czasu ma szanse ją zdobyć. Do startu dopuszczonych jest jedynie 300-stu zawodników. Chętnych z całego świata za to jest znacznie więcej. O, tym kto wystartuje decyduje losowanie. Aż czterech prób potrzebował Espen, który wystartował w tegorocznej edycji Norsemena. Przygotowania, wyścig oraz przeciwności z jakimi się zmagał opisuje w poniższej relacji.

Czarne marzenie
Moim marzeniem od pięciu, sześciu lat było ukończenie i zdobycie czarnej koszulki finishera w najbardziej prestiżowych zawodach triathlonowych w Norwegii – Norseman. Za sobą miałem kilka startów triathlonowych na dystansie olimpijskim oraz jeden na dystansie 1/2IM. Do wzięcia udziału w Norsemanie wylosowano mnie dopiero za czwartym razem. Kiedy dostałem maila z informacją, że mam możliwość wystartowania w wyścigu, z jednej strony poczułem obawę przed tym wyzwaniem, z drugiej ogromną ekscytację przed wielkim sprawdzianem wytrzymałości. Postanowiłem przygotować się najlepiej jak będę potrafię. Całkowicie skoncentruje się na treningu, nieco ograniczając inne zajęcia czy hobby.

Na ratunek trener
Pierwszą rzeczą jaką zrobiłem, był kontakt z moim trenerem Tomaszem Spaleniak. Powiedziałem mu o tym, że trzeba przygotować moje ciało na poważną próbę. Przez ostatnie 13 miesięcy nie trenowałem dużo. Zmagałem się z kontuzją szyi. Na szczęście dolegliwości ustąpiły, ale musiałem być ostrożny. Dlatego przez początkowy okres treningowy obciążenia nie były duże.  Z szyją nie było problemu, ale pojawił się inny. Podczas gry w siatkówkę w święta Bożego Narodzenia złamałem kość w stopie w trzech miejscach! Spowodowało to sześciotygodniową przerwę w treningu. Duża strata czasu jak na okres przygotowań do najważniejszych zawodów w życiu.

Rekord dobrym prognostykiem
Po wyleczeniu stopy wróciłem do treningu. Znów musiałem być ostrożny. Jednak przygotowania przebiegały dobrze. Takie same były wyniki. Wiosna została dość dobrze przepracowana. Efektem był bardzo dobry start w Ironman 70.3 Haugesund na początku lipca. Poprawiłem rekord życiowy z tych zawodów o ponad 30 minut. To dodało mi pewności siebie przed celem głównym. A jeszcze był czas, aby dopracować formę.
5 dni przed zawodami znów miałem pecha. Dopadło mnie zatrucie pokarmowe. Nie mogłem praktycznie nic zjeść. Dopiero na 2 dni przed startem samopoczucie się poprawiło. Maksymalnie skupiłem się na odżywieniu, śnie, zbieraniu sił. Szybko poczułem się lepiej.

Trening czasami bywał w cudownych okolicznościach natury

Fascynujące i przerażające
Dzień startu. Pobudka o drugiej w nocy. Lekkie śniadanie i wstawienie roweru do strefy o trzeciej. Godzinę później razem z pozostałymi zawodnikami popłynąłem promem na miejsce startu w Eidfjord. Rejs promem, jeszcze przed wschodem słońca, o mglistym poranku był fascynujący i jednocześnie przerażający. Na pokładzie promu wszędzie zawodnicy i wszelki sprzęt sportowy. Zaczęły dopadać mnie wątpliwości. Nie czułem się całkowicie zregenerowany. Z niepokojem myślałem o prawdopodobnych kryzysach podczas tak długiego wysiłku. Wiele myśli i scenariuszy przechodziło mi przez głowę. M. in. to, że nigdy nie ukończyłem triathlonu na dystansie pełnym, a teraz oprócz samego dystansu czeka mnie pokonanie 5500 metrów przewyższenia.

Pływanie z jednym okiem
Pływanie. Wyścig rozpoczął się o 4:45 skokiem do wody z promu trzystu zawodników. Jeszcze na pokładzie zostaliśmy zraszeni zimną wodą, by nie doznać termoszoku po zanurzeniu w wodzie jeziora Eidfjord. Dystans pływania planowałem pokonać dość spokojnie, dlatego ustawiłem się na tyłach stawki. Woda była cieplejsza niż zazwyczaj – 17 st. C. Trenowałem w wodzie o temp. 12 st. C, więc dla mnie było wręcz ciepło. Pływanie szło dobrze. Jednak w połowie dystansu zaczęło piec mnie jedno oko. Domyśliłem się, że pewnie spowodowało to mydło naniesione na wewnętrzną część okularków, co miało zapobiegać parowaniu. Musiałem płynąć tylko z jednym otwartym okiem. To nie był duży problem. Gorzej, że na ostatnich 200-stu metrach zaczęły dokuczać skurcze w nodze. Spowolniło to tempo. Na szczęście to była końcówka dystansu. Czas pływania był lepszy niż oczekiwałem – 1h12’. Ze strefy zmian na rower wyszedłem jako 116-sty zawodnik.

Odprawa techniczna przed startem

Początek długiego dnia

Ból jakiego nie znałem
Rower. Oczyszczenie pieczącego oka było bardzo kłopotliwe. Próbowałem sobie poradzić za pomocą wody z bidonu, koszulki, rękawiczek, kamizelki jednocześnie utrzymując jak najmocniejsze tempo na rowerze. Nic to nie pomagało. Przeciwnie, oko podrażniło się jeszcze bardziej. Powstała rana, a kiedy dostał się do niej pot, poczułem tak silny ból, jakiego jeszcze nigdy wcześniej nie znałem. Na 30-stym kilometrze zatrzymałem się, by skorzystać z pomocy obsługi medycznej zawodów. Trwało to 15 minut, co spowodowało spadek z 98. pozycji na 115. Ale lekarze skutecznie mi pomogli i z wielką ulgą powróciłem na trasę nadrabiać stracony czas. Jazda z użyciem par oczu i bez bólu była ogromnym komfortem. Jednak po około godzinie jazdy problemy powróciły. Na szczytach każdego podjazdu zatrzymywałem się, aby oko oczyścić i zabezpieczyć. Trudnym było doświadczać piękna tego wyścigu zmagając się z bólem oka. A było co podziwiać. Piękne krajobrazy, góry, jeziora i oczywiście kibice przez całą trasę. To było fantastyczne. Etap kolarski zakończyłem na 88. pozycji. Dało mi to dużo spokoju, bo miałem duże szanse, aby zdobyć czarną koszulkę na mecie. A szanse na to ma tylko 140-stu pierwszych zawodników po 32.5 km biegu.

Jazda na rowerze to ciągłe problemy z okiem. Stracony czas podczas postojów na opatrunek trzeba było nadrabiać na trasie.

Zwątpienia i obawy
Bieg. Czułem się zmęczony. Dziwne dolegliwości w brzuchu nie pozwalały na dalszą realizację planu odżywiania. To mnie martwiło, bo obawiałem się, że rywale zaczną mnie wyprzedzać.  Wtedy pojawił się mój pierwszy kryzys. Ale był to kryzys mentalny. Mój umysł pochłonęły zwątpienia i obawy. Myślałem jedynie o tym, ile osób może mnie wyprzedzić. Zaczęło robić się niewesoło. W brzuchu pojawił się mocny ból i już na 3. kilometrze musiałem uciekać w krzaki… Wtedy nadeszła wskazówka od trenera, którą przekazał mój support. Zacząłem pić colę, co okazało się zbawienne. Dolegliwości minęły i wróciłem do rywalizacji. Przez kolejne 23 kilometry było płasko. Wtedy myślałem jedynie o zbliżającym się podbiegu ‘Zombie hill’, gdzie trzeba nastawić się bardziej na wejście na szczyt, niż wbieganie. Tak też zrobiłem.

Od dużego kryzysu na początku biegu do doskonałego finiszu. Pomoc osób z supportu okazała się nieoceniona.

Niesiony dopingiem kibiców
Słynny podbieg rozpocząłem na 90. pozycji i przeszedłem do marszu. Przerwa od biegania i działanie coli spowodowały, że wróciła mi energia.  Tętno spadło, w nogach poczułem więcej sił. Powiedziałem do osób z mojego supportu, że zaczynam czuć się lepiej, o wiele lepiej. Zacząłem wykonywać krótkie odcinki biegu, dzięki czemu wyprzedzałem rywali, którzy byli w stanie jedynie iść pod górę. Niósł mnie doping kibiców, którzy podziwiali każdego, kto biegł na tym najtrudniejszym etapie zawodów. Na kluczowym 32.5. kilometrze byłem osiemdziesiąty. Zostało jedynie 10 km, ale ja czułem zapas energii. Chciałem dobrze rozłożyć siły i wbiec na metę w dobrej formie. Wręcz z uśmiechem na ustach pokonywałem ostatni etap tego długiego wyścigu. Na 37.5. kilometrze byłem na 78. miejscu. Wtedy zatrzymałem się, aby zmienić buty na trekkingowe. Przy okazji dostałem melona od mojego supportu. To był zdecydowanie najsmaczniejsze co zjadłem tego dnia. Nawet poświęciłem chwilę, by się zatrzymać i po prostu nacieszyć się smakiem tego owocu. Po tym powróciłem do trybu wyścigowego. Ostatni odcinek to dalszy podbieg na szczyt po skałach. Zdołałem utrzymywać bardzo wolny bieg lub szybki marsz. Ale i tak wyprzedzałem kolejnych zawodników. Na ostatnim kilometrze nawet osoby z mojego supportu nie mogły dotrzymać mi tempa.

Wyprzedzałem przed metą
Na 700 m przed metą usłyszałem od mojego znajomego kibica, że przede mną jest czterech albo pięciu zawodników, którzy mają wolniejsze tempo ode mnie. To dodało mi dodatkowych sił i zacząłem gonić. Wyprzedziłem chyba siedmiu rywali na ostatnich 700 metrach. Wbiegłem na metę jako 67. zawodnik. Niesamowite uczucie na szczycie. Tym większe, że miałem w sobie nadal energię i siły. Ukończyłem zawody w czasie 13h29’ i zdobyłem czarną koszulkę finishera. To był zdecydowanie najlepszy i najtrudniejszy wyścig w jakim brałem udział. To jest dla mnie szczególne osiągnięcie.

Dziękuję trenerze, że pomogłeś to przeżyć
Podziękowania dla Tomasza Spaleniak za przygotowanie mnie bez kontuzji czy dużych błędów w treningu oraz na zawodach. Jestem ogromnie wdzięczny za jego profesjonalne podejście i szerokie wsparcie. Tych, którzy zastanawiają się nad udziałem w Norsemanie, zachęcam, aby podjęli to wyzwanie. To może być jeszcze większe przeżycie, niż sobie to wyobrażacie. Jednak trzeba się odpowiednio przygotować. Szczególnie na długie podjazdy oraz zimne warunki. W tym roku było wyjątkowo ciepło. Jednak pogoda w wysokich górach szybko potrafi się zmieniać. Dlatego miejcie przygotowany odpowiedni sprzęt, support oraz colę i melona. To będzie wtedy Wasz najlepszy czas w życiu. Jeszcze raz dziękuje Tomaszowi, że pomógł mi przeżyć te fantastyczne chwile.

Zasłużona nagroda
Espen spełnił swoje marzenie. Jednak, jak mogliśmy dowiedzieć się z jego relacji, nie brakowało przeszkód od samego początku przygotowań do Norsemena. Jest to doskonały przykład, że warto wierzyć w siebie, nie załamywać się i nie rezygnować w obliczu przeciwności losu. Ale pozytywne nastawienie nie wystarczy. Liczą się dobre przygotowanie i ufność w plan treningowy. Jestem pod ogromnym wrażeniem w jaki sposób Espen wykonał ostatnie 20 km biegu. Niech to będzie dla nas inspiracja do odwagi i wytrwałości w dążeniu do celów.

Tomasz Spaleniak